piątek, 22 lipca 2011

Kill Zone 2011 - Płock "The 0-day" part 1

Killzone 2011 był na tyle obfitujący w przeróżne doświadczenia, iż postanowiłam podzielić relację z niego na kilka postów.

Czwartek
Po przeróżnych perturbacjach związanych z dziekanatingiem, próbami zespołów metalożeliwnych oraz deszczem cyklicznie nawiedzającym Warszawę - ruszyliśmy na Farmę. Tam do złożenia zostały jeszcze dwie eMeczki, do odmalowania nasza cudna flaga, do rozpakowania ogromne zakupy i do rozpracowania trochę browarów. W niezastąpionym składzie: Ja, BeRRn, Szczur i Ed, przystąpiliśmy niezwłocznie do rutynowych działań taktycznych (puszki w dłoń i nad Wisłę). Niestety oprócz wysnucia niestworzonych planów na przyszłość i sprowadzenia Eda na ścieżkę Ciemnej strony Mocy, nie udało nam się nic konstruktywnego zrobić.

Piątek
Od rana praca na Farmie wre.
Berrn praktykuje warsztat "kreatywny" czyli stara się, by wszystkie nasze repliki pluły kulkami do przodu i miały przy tym niskie współczynniki wybuchania użytkownikowi w twarz. Szczur mu w tym pomaga jako wena, demotywator, znajdowacz zagubionych sprężynek i podawacz piwa w jednym. Ja z Edem kontynuujemy prace konstrukcyjne z zakresu oflagowania naszego obozowiska.
Po wpałaszowaniu pizzy i zapakowaniu Jaszczura (zielone mondeo), wyjechaliśmy w trasę. Pierwszy przystanek - metro Młociny, skąd pobrać mamy oficera Miśka.

Migawki:
Wybebeszam kamizelki, które zostały po weekendzie u nas. Wrzucam wszystko tak, by nic nikomu nie zniknęło, nie zgniotło się podczas transportu, nie wysypało. Zwijam zrzuty, wypakowuje butelki, żeby pokompresować wszystko. Nagle w czarnym zrzucie Woja trafiam ręką na coś, co mnie gryzie, a następnie ucieka z cichym sykiem. Po opanowaniu wstępnego przerażenia, wkładam rękę ponownie i wyciągam oślizgłe, śmierdzące i walczące o własną wolność, mokre od tygodnia rękawiczki...

Chłopaki siedzą na tylnym siedzeniu auta. Rękawiczki Woja, po wstępnym przepraniu, leżą w bagażniku na gratach i się suszą. Ruszamy.
- Werku, ale co tu tak wali mokrym psem? - Ed
- Pewnie się po Bohunie nie wywietrzyło - stwierdzam, tłumiąc śmiech.

Zajeżdżamy na metro, wsiada Misiek.
- O, Kurwa, ale w tym samochodzie coś jebie.... - Misiek

Po krótkiej dyskusji postanowiliśmy, że rękawiczki jadą do Płocka na zewnątrz. Miny przejeżdżających obok kierowców - bezcenne.

Oddychając świeżym już powietrzem pomknęliśmy zatem w stronę Płocka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz