sobota, 30 lipca 2011

Killzone Płock part 3

Obudziliśmy się rano... Pobudka nie była jakaś mocno drastyczna, Szczur nawet zdążył coś zjeść, nikt nam w talerz nie strzelał. Koło godziny 9.30 wyszliśmy w teren z zamiarem dokończenia zadania z nocy - odnalezienia i zabezpieczenia stacji radiolokacyjnej.

W świetle dnia las okazał się mniej upiorny, widoczność była zadziwiająco dobra, pogoda do zniesienia. Po niezbyt długim marszu czujki zaalarmowały o zbliżającym się oddziale. Rozkazem dowódcy zastawiliśmy więc zasadzkę na rozstaju leśnych dróg i wyczekiwaliśmy w ukryciu wroga...

"Wrogiem" okazał się oddział sprzymierzony. Ruszyliśmy więc dalej, we wskazanym przez kolegów kierunku, idąc na odsiecz innej drużynie, która podobno zdobyła radio i uciekając przed pogonią, zbliżała się w naszym kierunku.

Znów alarm czujek, znów Podkowa znika w przydrożnych zaroślach. Na drodze po kolei pokazują się młodzi chłopcy w przeróżnych mundurach, niosący średniej wielkości talerz satelitarny na długim statywie. Ani chybi nasi z radiem...
By wykonać powierzone nam zadanie, postanowiliśmy odeskortować kolegów do obozu.

Przechodząc obok uprzednio zastawionej pułapki (drużyny sprzymierzonej) nagle dostaliśmy ostrzał z prawej. Momentalna odpowiedź ogniem, niestety ginie Woju. Podkowa zastanawia się, jak można było do tego dopuścić? Siedzieć na zasadzce, czekać na oddział z przesyłką i nie zauważyć, jak nieprzyjaciel podchodzi od flanki na 20 metrów?

Zgarniając do osłony trzecią drużynę, ruszamy z radiem do obozu. Prowadzi Podkowa, Dzieciaki z Easy Company po środku, panowie w DPM zamykają. Przemarsz ubezpieczony, chcemy jak najbezpieczniej dotrzeć do obozu, nie tracąc ludzi ani przesyłki. Na kolejnym skrzyżowaniu czujki raportują spory oddział zbliżający się w nasz rejon. Podkowa postanawia przeprowadzić konwój lasem, na azymut. Easy Company poważnie przerażone perspektywą przejścia po krzakach, ale dzielnie wykonuje rozkazy. Panowie w DPMie nagle znikają bez słowa, zostawiając jedynie informacje naszemu trupowi, że idą poszukać guza, bo im się nudzi.

Był to pierwszy kwas tego dnia.

Do obozu dotarliśmy bez wielkich problemów. Tak jak się spodziewaliśmy, nikt z kolegów jebankowiczów nie zszedł z ubitej drogi. W obozie dostaliśmy przydziałową michę, obfitującą w mięcho i wszelką fasolę. Chyba chcieli nas przerobić na masową broń biologicznej zagłady...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz